PUBLICYSTYKA
|
Publicystyka - Zdaniem Historyków i Publicystów
|
W tej części zamieszczamy, naszym zdaniem, najlepsze i najbardziej obiektywne prace historyków i publicystów na temat historii i dnia dzisiejszego Ukraińców w Polsce.
|
Data artykułu: 2010-01-04
|
|
WERSJA W J.POLSKIM
|
Skrzywdzeni i zapomniani
|
Ukraińcy w Polsce po II wojnie światowej
|
Fragment książki „Historia Ukrainy w XX wieku”
Warszawa, 1994 r.
|
Tadeusz Andrzej Olszański
|
Tadeusz Andrzej Olszański (ur. 1950 r.) jest z wykształcenia prawnikiem. Jego zainteresowania zawodowe zostały jednak od lat zdominowane szeroko rozumianą problematyką ukraińską. Zajmuje się zarówno analizami jak i publicystyką.
|
W wyniku rozgraniczenia polsko-sowieckiego (formalnie polsko-ukraińskiego) na terytorium USRS pozostało ok. 850 tys. Polaków w licznych skupiskach, nigdzie nie tworzących zwartego terytorium i w większości pragnących jak najszybciej Kresy opuścić, zaś na terytorium Polski 650-700 tys. Ukraińców, zamieszkujących skraj ukraińskiego terytorium etnograficznego od okolic Włodawy (do powyższej liczby nie wlicza się ruskiej ludności Podlasia) po dolinę Popradu. Większość tych terenów była w mniejszym lub większym stopniu mieszana, ich ukraińska ludność była jednak autochtoniczna, zamieszkując te tereny co najmniej od XVI-XVII w., a niektóre rejony – od średniowiecza. Najmniej Polaków było między Sokalem a Przemyślem oraz na Łemkowszczyźnie. Ludność tych ziem w przytłaczającej większości sprzeciwiała się wysiedleniu.
Wzajemna ewakuacja ludności, jak to wysiedlenie określano w oficjalnych dokumentach, rozpoczęła się pod koniec 1944 r. i trwała do jesieni 1946 r. Po obu stronach granicy miała ona najzupełniej różny przebieg. Polacy z dawnych ziem wschodnich zagrożeni nasilającym się terrorem ukraińskim, przed którym nie mogli już ich bronić partyzanci ani samoobrony, dobrze pamiętający terror sowiecki z lat pierwszej okupacji pragnęli na ogół jak najszybciej opuścić swe ziemie rodzinne (Z osadników z okresu międzywojennego nikt nie przetrwał sowieckich wywózek oraz terroru) i znaleźć się w Polsce.
Nacisk ten był tak silny, że początkowo władze lubelskie zostały zmuszone do hamowania przesiedlenia, mimo że tysiące Polaków koczowały na stacjach kolejowych Ukrainy (byli oni tam chronieni przez wojska sowieckie, więc względnie bezpieczni), gdyż na przepełnionej wojskami Lubelszczyźnie nie było miejsca dla imigrantów tym bardziej, że wysiedlanie Ukraińców posuwało się bardzo powoli.
Ukraińcy w znacznej większości odmawiali opuszczania swych stron rodzinnych? Tak że dobrowolne w założeniu przesiedlenia zmieniły się od jesieni 1945 r., kiedy można już było wprowadzić do akcji wojsko, w masowe i brutalne wywózki całych wsi (na przymusowy charakter przesiedleń naciskali zwłaszcza doradcy sowieccy i sowieckie organa repatriacyjne). Podczas tych wysiedleń oddziały wojska i bezpieczeństwa (tzw. Wojska Wewnętrzne, odpowiednik wojsk NKWD) dokonywały licznych aktów przemocy z mordami włącznie. Tylko w powiecie przemyskim i tylko w okresie jednego miesiąca (20 XII 1945 – 20.I. 1946), na który przypadł w tym powiecie szczyt akcji wysiedleńczej, żołnierze polscy zabili 49 osób, ciężko ranili 15, a aresztowali 357/ W stoczonych w tym czasie (dalej tylko w powiecie przemyskim) 13 walkach z UPA Polacy stracili 39 zabitych i rannych, a Ukraińcy 47 zabitych i 26 rannych. Jedną z pierwszych przymusowo wysiedlanych wsi była Cisowa koło Birczy, gdzie wojsko spaliło 180 z 230 gospodarstw i zabiło 19 osób cywilnych.
W toku wysiedleń w lipcu 1945 r. działacze ukraińscy, głównie lewicowi, apelowali do władz polskich o ich wstrzymanie i zagwarantowanie Ukraińcom należnych praw obywatelskich i narodowych. Premier Osóbka-Morawski odbył nawet 24 VII 1945 r. spotkanie z wytypowanymi przez władze bezpieczeństwa (!) przedstawicielami ukraińców, jednak ani to spotkanie, ani protesty nie przyniosły żadnych rezultatów, rezultatów owych przedstawicieli wkrótce aresztowano. Wstrzymane zostało natomiast wysiedlanie Łemków, za którymi ujął się – jak się zdaje – Gomółka, wiele zawdzięczający łemkowskim komunistom, skądinąd współodpowiedzialny i za same wysiedlenia, i za ich brutalność, jako wicepremier i I sekretarz KC PPR. Opinia polska, w światlejszej swej części protestująca przeciw wysiedlaniu Łemków, nie oponowała wobec wysiedlania pozostałych Ukraińców.
Jednocześnie Ukraińców w Polsce pozbawiono wszelkich praw narodowych. Szkoły ukraińskie, licznie uruchomione jesienią 1944 r., zostały latem następnego roku zamknięte – jedynie tym nielicznym, które istniały przed 1939 rokiem pozwolono działać do 1947 roku. Władze nie dopuszczały też do wznowienia działalności przez jakiekolwiek organizacje kulturalne czy gospodarcze. W „piastowskiej” Polsce Ukraińców miało po prostu nie być.
Ukraińcy chroniąc się przed wysiedleniem ukrywali się po lasach lub w sąsiednich wsiach polskich, a część górali – na Słowacji. Wielu Polaków pomagało Ukraińcom w przeczekaniu wysiedleń, a także brało w opiekę inwentarz i zapasy żywności: było to potencjalnie zyskowne, gdyż w razie wysiedlenia właściciela depozytariusz taki wzbogacał się tanim kosztem i to nie uchodząc za złodzieja, jak ci, co rabowali opuszczone wsie ukraińskie. Oddziały UPA starały się przeciwdziałać wysiedleniom dezorganizując łączność, niszcząc instalacje kolejowe, atakując komisje przesiedleńcze, a nawet rozpraszając konwoje Ukraińców gnane na stacje lub bezpośrednio do granicy, przy czym ginęli także owi przesiedlani. Ich akcja przynajmniej w przemyskim doprowadziła do zaniechania w październiku i listopadzie 1945 r. akcji wysiedleńczej. Na dłuższą metę oddziały UPA nie były jednak w stanie przeciwstawić się regularnej armii, nie były tez w stanie pokonać większych jej oddziałów w otwartym boju. W ten sposób zostało wysiedlonych do USRS ok. 480 tys. ludzi, w tym ok. 230 tys. Do 1 IX 1945 r., w okresie, kiedy wyjazdy miały jeszcze w zasadzie charakter dobrowolny, tj. przed rozpoczęciem masowych wywózek osłanianych przez wojsko.
Wspomnijmy tez o tym, że część Ukraińców, którzy na początku akcji dobrowolnie wyjechali na Ukrainę, szybko zorientowała się, jak dalece rzeczywistość sowiecka odbiega od obietnic komisji przesiedleńczych. Podawali się oni następnie za Polaków i jeszcze 1945 r. powracali do Polski z transportami wysiedlanych z Ukrainy. Wielu było tez takich, którzy wracali przez zieloną granicę. Szacuje się, że łącznie powróciło ok. 70 tys. osób i nie ulega wątpliwości, że tam, gdzie docierali „powrotnicy”, natychmiast ustawały dobrowolne wyjazdy. Aby skończyć temat wysiedleń międzypaństwowych, dodajmy jeszcze, że w toku „paszportyzacji” ludności zachodniej Ukrainy w 1945 r. przynajmniej w niektórych regionach (wiadomo o takich działaniach pod Ustrzykami) wszystkich bez względu na narodowość nie chcących przyjąć pasportu, a więc obywatelstwa sowieckiego, wypędzano do Polski. Oba powyższe zagadnienia nie są dotychczas dostatecznie wyświetlone.
Ukraińska Powstańcza Armia w Zakierzońskim Kraju (taką nazwę, utworzoną od linii Curzona, nosiły w nomenklaturze OUN-UPA zamieszkane przez Ukraińców ziemie pozostające w Polsce) dysponowała znacznymi siłami i wielkimi zapasami broni. Jej sieć organizacyjna sięgała od Kodnia na północy po Wisłok Wielki na zachodzie. Dalej w głąb Łemkowszczyzny jej wpływy nie sięgały, zaś rzadko zapuszczające się tam oddziały witała obojętność, a dalej na zachód – otwarta wrogość Łemków. Po odejściu na wschód licznych oddziałów UPA, które znalazły się tu bezpośrednio po przejściu frontu i pierwszej fazie walk, siły „polskiej” UPA liczyły ok. 2400 ludzi w oddziałach polowych i ok. 3000 w roku 1945, zaś w 1946 roku już tylko 1000 w wiejskich oddziałach samoobrony.
Oddziały polowe UPA były dobrze uzbrojone, wyszkolone, jak na warunki partyzanckie wybitnie zdyscyplinowane, a w pierwszym okresie walk wykazywały wielką bojowość i znakomite morale. Były też doskonale dowodzone. Dzięki znacznej ilości broni maszynowej pododdziały UPA górowały siłą ognia piechoty nad równorzędnymi pododdziałami WP czy Wojsk Wewnętrznych, nie wspominając o kiepsko uzbrojonej MO – nie posiadały one natomiast ciężkiej broni oprócz kilku moździerzy z ograniczonym zapasem amunicji. Samoobrony natomiast, używane do zadań pomocniczych, a czasem mobilizowane do większych akcji, pełniły przede wszystkim funkcję oddziałów zapasowych. Były słabo uzbrojone, nie posiadały dostatecznej ilości broni palnej. Poza tymi oddziałami istniała też Służba Bezpieczeństwa – oddziały specjalne, pełniące funkcję żandarmerii i kontrwywiadu; nieliczne i dobrze uzbrojone, zasadniczo nie brały udziału w akcjach zaczepnych. Tę formacje obciąża szczególnie wiele zbrodni na ludności cywilnej, zarówno polskiej jak i ukraińskiej.
Od sierpnia 1944 do czerwca 1945 r. UPA, szczególnie w przemyskim i w górach, panowała nad terenem swego działania. Podobnie było na Preszowszczyźnie, gdzie 1 III 1945 r. postała Ukraińska Rada Narodowa; UPA zorganizowała tam sieć szpitali oraz innych ośrodków zaplecza, nie podejmując walk z Czechami. Ci zaś spróbowali obsadzenia granicy z Polską dopiero w sierpniu 1945 r., lecz w miarę szczelnie zdołali ją zamknąć dopiero w dwa lata później. Nawet wtedy jednak UPA ograniczała się na Słowacji do samoobrony, zwalniając jeńców czeskich po rozbrojeniu.
Niewykluczone, że NKWD początkowo usiłowało popchnąć UPA do walki z polskim podziemiem niepodległościowym, stąd też w początkowym okresie odnosił się on do Ukraińców – tylko w Polsce! – z pewną tolerancją. Dopiero, gdy stało się jasne, że jest to nierealne – NKWD przystąpiło do bezwzględnego zwalczania UPA, także na zachód od Bugu i Sanu. Były tez działania prowokacyjne, jak wspomniany już napad NKWD na Dynów, gdzie dopiero silny opór polski spowodował „ujawnienie się” rzekomych upowców. Nie wiemy, w ilu wypadkach prowokacji takiej nie udało się zdemaskować. Nie wyjaśniona jest też sprawa ewentualnej penetracji przez NKWD kierownictwa OUN-UPA w Polsce.
Omawiany okres był też czasem szczytowego nasilenia wzajemnego terroru na zachód od Bugu i Sanu. Po stronie polskiej szczególnie krwawo zapisały się w nim oddziały poakowskich samoobron wiejskich. Jest rzeczą charakterystyczną, że po przejściu frontu znacznie pogorszył się stan bezpieczeństwa ludności cywilnej. Dyscyplinujące poprzednio społeczeństwo państwo podziemne przestało istnieć, a nowe nie miało ani autorytetu, ani dość sił, by zapewnić porządek na prowincji. Żołnierze Armii Krajowej wstąpili do WP lub zostali wywiezieni przez NKWD, pozostali rozproszyli się po rozkazie o rozwiązaniu AK, zaś nowe oddziały leśne nie miały ani dawnej dyscypliny, ani dawnego morale, nie podlegały też centralnemu dowodzeniu. Podobnie znikła pełniąca swe obowiązki przez cały okres okupacji niemieckiej policja państwowa (tzw. granatowa).
Kto więc pozostał na terenie oprócz kobiet, dzieci i starców? Ukrywający się, zastraszeni akowcy, oddziały narodowców, a przede wszystkim różnorakie szumowiny, dekownicy i kryminaliści, którzy rozmnożyli się przez okres wojny z jej nieuchronnym skutkiem: demoralizacją społeczeństwa. Działały też rabunkowe bandy leśne, często złożone z dezerterów najróżniejszych narodowości, jeszcze za okupacji niemieckiej stanowiące poważne zagrożenie i tępione zarówno przez AK i BCH, jak i przez UPA. Dołączyli teraz do nich niezmiernie groźni sowieccy maruderzy. Do takich właśnie ludzi aż do powrotu zdemobilizowanych frontowców należała rzeczywista władza na prowincji; z nich też rekrutowała się znaczna część członków Milicji Obywatelskiej.
Natomiast w społeczeństwie ukraińskim nie nastąpiły analogiczne zmiany, gdyż zachowało ono po przejściu frontu zasadniczo nienaruszona organizację cywilną oraz siłę zbrojną, a także, co nie mniej ważne, świadomość wytkniętego celu i konieczności dalszej walki. I choć na terenach Nadsania i Nadbuża UPA była najsilniejszą organizacją wojskową, zmuszoną do liczenia się jedynie z większymi oddziałami armii sowieckiej, WP lub NKWD (Te ostatnie działały w Polsce jak u siebie; zdarzało się, że rozbrajały i wywoziły nawet członków MO – tak było np. w Siedlcach), to właśnie półregularne lub nieregularne oddziały polskie rozpoczęły akcję terrorystyczną. Oddziały chłopskie, które w tej sytuacji trudno nazywać samoobronami, były niejednokrotnie dowodzone przez milicjantów. To one właśnie wymordowały m.in. przeszło 300 mieszkańców Pawłokomy i 200 mieszkańców Małkowic. Wielkie rzezie należały jednak do wyjątków – dominowały wypadki mordowania kilkudziesięciu czy kilkunastu ludzi, niemal zawsze całych rodzin. Od kwietnia do czerwca 1945 r. polskie oddziały podziemnie oraz bandy zabiły co najmniej 1200 Ukraińców. W latach 1945-1947 zamordowano też 48 kapłanów greckokatolickich, także niejednokrotnie wraz z rodzinami; część z tych mordów obciąża KBW i WOP. Akcje pogromowe podejmowane były zazwyczaj przez mieszkańców okolicznych lub nawet tych samych wsi i były prowadzone z okrucieństwem, charakterystycznym dla wojen domowych i sąsiedzkich rozpraw.
W tym samym czasie świeżo utworzone Wojska Wewnętrzne w toku akcji wysiedleńczych wymordowały m.in. 400 mieszkańców Gorajca (6 IV 1945 r.) i 540 – Lublińca Starego (25 II 1945 r.), oddziały WP w styczniu 1946 r. wymordowały ok. 100 mieszkańców Zawadki Morochowskiej, w lipcu tegoż roku – kilkudziesięciu zakładników w Terce… Tylko do maja 1945 r. z rąk Wojsk Wewnętrznych i WP padło ponad 1000 Ukraińców przy stratach własnych 18 zabitych: przy tej proporcji strat gros ofiar ukraińskich musieli stanowić pomordowani, a nie polegli. Wreszcie NSZ-NZW mają na sumieniu m.in. masakrę 400 Ukraińców w Piskorowicach oraz masakrę w Wierzchowinach 6 VI 1945 r. ze 194 ofiarami. Jedynie ta ostania akcja „istniała” w polskiej propagandzie, przy czym z reguły pomijano fakt ukraińskiej narodowości ofiar, przedstawiając zbrodnię NSZ jako akt „nienawiści klasowej” (ludność Wierzchowin, podobnie jak wiele wsi ukraińskich w lubelskim była nastawiona przychylnie do władz komunistycznych). UPA nie mogła powstrzymać Wojsk Wewnętrznych, podjęła jednak zdecydowaną akcję przeciwko tym wsiom polskim, które przodowały w akcji terrorystycznej. Rzecz jasna i tu nie obyło się bez palenia i masakrowania ludności (wymieńmy np. Borowinę, gdzie zginęło 300 Polaków oraz Silnicę – obie wsie w sąsiedztwie Pawłokomy). Drugim sposobem oddziaływania na Polaków były propagandowo-zastraszające akcje polegające na zajmowaniu wsi, organizowaniu wieców i podobnych demonstracjach siły. W ten sposób w drugiej połowie 1945 r. terror polski został zahamowany, tym łatwiej, że polskie władze komunistyczne coraz skuteczniej kontrolowały teren. Terror miał odtąd być monopolem państwa.
Te tragiczne wydarzenia zostały zainicjowane przez Polaków i na nich – ale tylko na tym terenie! – spada główna odpowiedzialność. Ukraińcy w Polsce „lubelskiej” sporadycznie tylko podejmowali niesprowokowane akcje przeciw ludności polskie (tak było np. w sierpniu 1944 r. w Baligrodzie, gdzie rozstrzelano kilkadziesiąt osób).
Trzeba widzieć tę sprawę we właściwych proporcjach. Byli bowiem Polacy, którzy ukrywali uchylających się przed wysiedleniem Ukraińców, często co najmniej sympatyków UPA (przyznają to źródła ukraińskie, przemilczają polskie) i tacy, którzy ostrzegali Ukraińców przed grożącym niebezpieczeństwem. Byli także Ukraińcy, którzy nie tylko ostrzegali, ale też ukrywali – z narażeniem życia – swych polskich sąsiadów. W wojnie domowej – jak w żadnej innej – bohaterstwo i barbarzyństwo splatają się ze sobą, często w tych samych osobach, a fakt, że front tej wojny dzielił tysiące mieszanych rodzin, sprzyjał nie tylko aktom heroicznego poświęcenia, ale też desperackiej i makabrycznej w formie zemście. Dla wielu chłopów okres terroru stał się okazją do załatwienia zadawnionych porachunków rodzinnych czy sąsiedzkich. Mogło więc być i tak, że Polak mordował Polaka w ten sposób, by winę przypisano Ukraińcom, a Ukrainiec mordował Ukraińca tak, by obciążyć Polaków. Szczególnie w wypadkach, kiedy mordowano kilka osób (ale nie – gdy kilkadziesiąt), można zasadnie podejrzewać tło kryminalne, a nie polityczno-norodowościowe. (Wszystkie powyższe uwagi należy odnieść także do terroru wołyńsko-galicyjskiego, gdzie jednak udział motywacji kryminalnych musiał być – ze względu na rozmiar wydarzenia – nieporównanie mniejszy).
Od czerwca 1945 r. do akcji przeciw partyzantce ukraińskiej i polskiej w coraz większym stopniu włączały się regularne oddziały frontowe, osiągając w krótkim czasie na południowym wschodzie Rzeszowszczyzny stan 12 tys. ludzi (ale zaledwie 6 tys. w stanie bojowym). Były to siły oczywiście niewystarczające do zwalczenia samej tylko UPA, nawet jeśli uwzględnimy znaczne już siły Wojsk Wewnętrznych oraz oddziały WOP podporządkowane Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego i w dużej mierze złożone z byłych partyzantów. Dodajmy, że WP w tym okresie, a chyba i do śmierci gen. Świerczewskiego, niechętnie walczyło z partyzantami ukraińskimi (a jeszcze mniej chętnie z polskimi), toteż w tym okresie głównym przeciwnikiem ruchów podziemnych w Polsce były licznie działające formacje wojskowe NKWD. Pierwszoplanowym celem komunistycznych władz Polski była likwidacja polskiego podziemia niepodległościowego, stanowiącego znacznie większe dlań zagrożenie niż działająca na peryferyjnych terenach UPA. Zacięte i krwawe walki toczyły się do marca 1946 roku (Z walk tego okresu warto wymienić trzykrotne próby zdobycia przez UPA Birczy w październiku, listopadzie 1945 i styczniu 1946 r., krwawo okupione przez obie strony, a także największy sukces UPA – likwidację w dniach 20-26 III 1946 r. sieci strażnic WOP od Jasiela po granicę sowiecką i rozbicie pod Kożusznem grupy odsieczowej. W toku tych walk WOP straciły kilkuset ludzi, a część wopistów zmuszona została do wycofania się do Czechosłowacji), a w kwietniu tego roku dowództwo WP powołało do zwalczania UPA Grupę Operacyjną „Rzeszów”, przez co nie zwiększyła się wprawdzie liczba żołnierzy, ale reorganizacja systemu dowodzenia uczyniła ich działania skuteczniejszym. Ponadto uzupełnienia kierowane do tych jednostek zaczęto formować z doświadczonych, ostrzelanych żołnierzy, nie zaś, jak dotychczas, rekrutów. Jednak w dalszym ciągu nie były to siły zdolne do likwidacji oddziałów polowych UPA oraz silnego w polskiej części Rzeszowszczyzny NSZ-NZW. Stąd też działania ograniczały się do ochrony akcji przesiedleńczej oraz nękania partyzantów, a częściej odpierania ich ataków.
Równolegle do tych wydarzeń, wiosną 1945 r. ponownie nawiązane zostały kontakty między UPA, a polskim podziemiem niepodległościowym (poakowskim, narodowcy nigdy nie podjęli tego rodzaju kontaktów). Tym razem porozumienie było łatwiejsze. Obie strony łączył wspólny - i tylko jeden – wróg, a Polacy wyzbyli się wcześniejszych złudzeń co do ZSRS i aliantów zachodnich. Ponadto teraz rokowania toczyły się na szczeblu „taktycznym”, nie podejmowano w nich kwestii granic, a tylko uznawano istniejący podział stref wpływów, co oznaczało zaopatrywanie się w określonych wsiach. Uzgadniano też współpracę wojskową, przede wszystkim w zakresie walki z bandytyzmem. Rokowania te doprowadziły do trwałego rozejmu na Lubelszczyźnie. W ich wyniku doszło do jedynego poważnego aktu współdziałania wojskowego między WiN a UPA – wspólnego ataku na sowiecki garnizon w Hrubieszowie 26 V 1946 r. Zakończył się on sukcesem: oddział NKWD i UBP rozbito, więźniów – głównie Polaków – uwolniono, straty własne były nieznaczne. Garnizon WP, którego dowództwo – jak się zdaje – uprzedzone o akcji, zachował neutralność. Jednakże dalszych akcji nie podjęto – WiN dążył raczej do rozładowania niż rozbudowy oddziałów leśnych.
Latem 1946 r., choć UPA była wciąż stroną atakującą, w jej działaniach dawało się już dostrzec oznaki kryzysu, zwłaszcza na terenach równinnych, gdzie po wysiedleniu ludności ukraińskiej oddziały traciły swe oparcie. Od sierpnia oddziały UPA przygotowywały system bunkrów, niejednokrotnie lokowanych z dala od miejscowości, w niedostępnych terenach górskich, zaprzestając rajdów partyzanckich, które w poprzednim roku docierały nawet w olsztyńskie. Jednocześnie zimą 1946/1947 Polacy zaczęli stosować przeciw UPA taktykę partyzancką, zadając Ukraińcom dotkliwe straty.
W związku z wysiedleniami na tych terenach, gdzie władze mogły łatwo osiedlić Polaków (przede wszystkim na równinach), Ukraińcy podpalali wsie (Nigdy jednak Ukraińcy nie palili cerkwi, które zlokalizowane zazwyczaj poza zwartym obszarem wsi, nie mogły paść ofiarą ogólnego pożaru.), nie palili ich natomiast na terenach górskich, gdyż, nawet opuszczone, stanowiły dla nich bezcenną bazę. Ponadto na terenach górskich przesiedlenie napotykało znaczne trudności i bardzo silny opór i nie zostało w pełni przeprowadzone. Pod koniec 1946 r. siły UPA w Polsce spadły do ok. 1800 ludzi w oddziałach polowych, których morale i zdyscyplinowanie znacznie się obniżyło. Wysiedlenie Ukraińców ze znacznych terenów, w tym zwłaszcza z miejsc stacjonowania Wojska Polskiego, ograniczyło możliwości wywiadu i zaopatrzenia UPA.
Bilans pierwszego okresu walk, tj. od jesieni 1944 do marca 1947 r. wyniósł, wg polskich danych oficjalnych, 811 zabitych żołnierzy, 603 pracowników bezpieczeństwa (zapewne z żołnierzami Wojsk Wewnętrznych i WOP) oraz milicjantów i funkcjonariuszy państwowych, a także 600 osób cywilnych (Według niektórych ocen nawet 50% cywilnych ofiar UPA w latach 1945-1947 stanowią Ukraińcy), a po stronie ukraińskiej ok. 4 tys. zabitych członków UPA, samoobron oraz cywilnej organizacji OUN. Dysproporcja powyższa każe się domyślać, że w liczbie tej ukryta jest też znaczna liczba zamordowanych przez wojsko i „organa” ukraińskich cywili; rzeczywiste straty ludności cywilnej nie są znane (Według oświadczenia marszałka Roli-Żymierskiego tylko w drugiej połowie 1945 r. wojsko zabiło 984 „bandytów ukraińskich”, a wzięło do niewoli lub aresztowało 3500 tracąc przy tym… 78 zabitych. Z przytoczonych wyżej cząstkowych danych wynika, że łączna liczba strat ludności cywilnej musiała znacznie przekroczyć 4 tys.). Jeszcze po wielu latach władze polskie starały się ukryć fakt mordów na ukraińskiej ludności cywilnej, wystawiając np. zamordowanym mieszkańcom Pawłokomy stwierdzenia zgonu podające, że wymieniony został uprowadzony przez UPA i zaginął bez wieści. Dane o stratach polskich są często zaniżane, jak np. w trzecim ataku UPA na Burczę, w którym w całonocnej walce brały udział co najmniej dwa polskie bataliony, miały one stracić… 8 zabitych. Ukraińcy podają, że 70, co z pewnością jest bliższe prawdy. Wszystkie powyższe i dalsze liczby podaje autor wg oficjalnych danych polskich (poprzednie dane o masakrach, z wyjątkiem tych o działaniach Wojsk Wewnętrznych oraz NSZ-NZW, pochodziły ze źródeł ukraińskich).
Amnestia z 1947 r. podobnie jak poprzednia nie objęła żołnierzy UPA, których uznano za sojuszników hitlerowców. Prawodawstwo polskie uznało samą przynależność do UPA oraz Dywizji SS-Hałyczyna za przestępstwo, inaczej niż przynależność do OUN oraz formacji policyjnych, których członkowie mogli odpowiadać jedynie za konkretne czyny przestępcze. Amnestia ta, rozładowując „polski” las umożliwiła dowództwu WP skierowanie przeciwko UPA znacznie większych sił, a zarazem uczyniła z ukraińskiej partyzantki problem numer 1 bezpieczeństwa kraju. Wyłączenie OUN-UPA z amnestii, przekreślające wysoce prawdopodobną możliwość pokojowej likwidacji co najmniej większości ukraińskiej partyzantki, było decyzja o charakterze politycznym – Ukraińców nie dotyczyła ówczesna polityka „pojednania narodowego”, lansowana przez Gomułkę, który ponosi polityczną odpowiedzialność za całość akcji antyukraińskich w latach czterdziestych. Nim jednak została przygotowana wielka akcja antyukarińska przewidująca wysiedlenie i rozproszenie ludności ukraińskiej, a dopiero następnie likwidacje partyzantki – nastąpiło wydarzenie, które pozwoliło akcje tę przedstawić jako wyraz „sprawiedliwego gniewu” narodu i „wyczerpania się cierpliwości” rządu. Oto w dniu 28 III 1947 r. w zasadzce pod Jabłonkami poległ gen. Karol Świerczewski, I wiceminister obrony narodowej, odbywający podróż inspekcyjna po bieszczadzkich garnizonach, związana z przygotowaniem tej operacji (Okoliczności tej zasadzki i śmierci Świerczewskiego budzą do dziś poważne wątpliwości – temat ten jednak leży poza zakresem tej pracy).
W tych warunkach akcji „Wisła”, którą w innej sytuacji może starano by się ukryć, nadano ogromny rozgłos. Ostatecznym jej celem nie była likwidacja partyzantki ukraińskiej w Polsce (choć był to jeden z jej celów), ale likwidacja w Polsce ukraińskiej mniejszości narodowej. Ponieważ jednak nawet w zsowietyzowanej Polsce w kilka lat po wojnie nie była możliwa fizyczna likwidacja tak licznej grupy obywateli, uznano, że rozproszenie Ukraińców małymi grupami wśród ludności polskiej doprowadzi do szybkiego ich wynarodowienia. Chodziło także o to, , by ze świadomości narodu zniknął problem ukraiński (co się zresztą na wiele lat udało) i aby można było bez przeszkód przedstawić Polskę jako państwo jednonarodowe.
Nie można wykluczyć, że plan wysiedlenia części ludności ukraińskiej na ziemie zachodnie Polski istniał dużo wcześniej. W relacjach z wysiedleń 1945 r. na Łemkowszczyźnie powtarza się wspomnienie słów sowieckich werbowników straszących Łemków, że jeśli nie pojadą na wschód, pojadą na zachód. Wspomnijmy także, że polscy dowódcy partyzanckiego chowu widzieli możliwość likwidacji partyzantki bez masowych wysiedleń, wysiedleń akcję tego rodzaju uważali za zbędną. Że zaś była ona zbędna z wojskowego punktu widzenia, dowodzi fakt rozprawienia się z oddziałem „Ognia”, działającym również w niedostępnym górskim terenie bez masowych przesiedleń ludności cywilnej, także przecież sprzyjającej partyzantom. Możemy więc twierdzić, że tak jak likwidacja partyzantki była koniecznością polityczno-wojskową, bo żadne państwo nie może tolerować wymierzonej przeciwko niemu akcji zbrojnej, tak wysiedlenie w jej toku ludności cywilnej było wyłącznie akcja represyjną mającą na celu likwidację ukraińskiej mniejszości narodowej, była to więc akcja zbrodnicza sama w sobie.
Akcją„Wisła” kierował minister bezpieczeństwa publicznego Radkiewicz, wojskami dowodził gen. Mossor, zaś całość działań nadzorował – jeśli nie faktycznie nimi kierował – sowiecki generał Sierow, główny doradca w MBP. W operacji użyto, zgodnie z oficjalnymi danymi, około 20 tys. żołnierzy WP i KBW oraz milicjantów; tylko do działania na obszarze sanockim przydzielono 3 dywizje WP w sile 7 pułków piechoty i trzybrygadową dywizje KBW. Siłom tym UPA mogła przeciwstawiać ok. 1800 ludzi w zmęczonych i zdemoralizowanych oddziałach polowych oraz kilkuset członków samoobron, którzy w większości nie wzięli udziału w tych walkach, biernie poddając się wysiedleniu. Ponadto, ponieważ akcję przesiedleńczą i antypartyzancką przeprowadzano fazami, poszczególne bataliony UPA spotykały wielokrotnie wyższe siły polskie.
Akcja rozpoczęła się 20 IV 1947 r., a na jej przeprowadzenie zaplanowano zaledwie 4 tygodnie. Na początku akcję przesiedleńczą, a następnie przeciwpartyzancką przeprowadzono w Bieszczadach, skąd wysiedlano nie tylko Ukraińców, ale całą ludność. Związane to mogło być ze znanymi faktami pomocy udzielanej przez część Polaków Ukraińcom w przetrwaniu poprzednich wysiedleń. O ile wiadomo, wstępna selekcję przeprowadzano jeszcze na miejscu i znaczna część Polaków bieszczadzkich powróciła do swoich domów, innych jednak wywożono aż na ziemie zachodnie. Równocześnie wysiedlono wszystkich Łemków, nie oszczędzając na ogół (bo wyjątki się zdarzały) ani weteranów partyzantki komunistycznej, ani ochotników Armii Czerwonej.
Wysiedlenia były przeprowadzane z wielką brutalnością. Znane są liczne przypadki dawania ludziom dwóch godzin czasu na przygotowanie się do drogi lub zezwalanie na zabranie jedynie po 25 kg bagażu na osobę – a przecież przesiedleńcy byli rolnikami! Zdarzały się tez bezmyślne szykany, takie jak palenie wyszywanych strojów ludowych (hrubieszowskie). W niektórych miejscowościach, głównie tych łatwiej dostępnych, pozwalano zabierać inwentarz żywy i martwy. Znane są też wypadki mordów ludności cywilnej. W toku wysiedleń wojsko zazwyczaj paliło zabudowę, zwłaszcza tam, gdzie nie było w stanie sprawować stałej kontroli. Transporty wysiedlonych tygodniami czekały na stacjach na podstawienie wagonów, tygodniami też ciągnęła się ich droga na zachód.
Na drodze wielu z nich stało Jaworzno. Tu, w dawnej filii obozu oświęcimskiego, powstał w 1945 r. Centralny Obóz Pacy, socjalistyczna Bereza, nie jedyna zresztą. Tu też zorganizowano obóz przejściowo-koncentracyjny dla Ukraińców. Istniał on około roku i przeszło przezeń 4000 ludzi, zmarło zaś około 300. Tu zwożono też Ukraińców z Krakowa, w wielu wypadkach aresztowanych podstępnie podczas nabożeństw greckokatolickich. Obóz zlikwidowano w 1947 r. Nie równało się to jednak zwolnieniu uwięzionych, z których część, głównie księży, zwolniono dopiero w 1948 r.
W pierwszej fazie akcja „Wisła” objęła tereny Rzeszowszczyzny, w drugiej lubelskie. Tu niektórym Ukraińcom udało się przetrwać wysiedlenia (na południu były one całkowite), chroniąc się bądź w odleglejszych wsiach polskich bądź w lasach położonych poza strefą działań UPA (m.in. w Puszczy Solskiej). Im dalej na północ, tym nasilenie akcji było słabsze. W rejonie Włodawy wysiedlenia objęły niewielką ilość osób, a na północ od Bugu nie było ich w ogóle. Inna rzecz, że ruska ludność północnego Podlasia o niewyklarowanej świadomości narodowej już poprzednio podawała komisjom przesiedleńczym narodowość białoruską, zaś Białorusini, zasadniczo popierający nową władzę, byli w ówczesnej Polsce traktowani przychylnie.
Wobec spalonych wsi, ogromnej przewagi wojska i coraz lepszego rozpoznania sił ukraińskich, ukraińskich dużej mierze na podstawie zeznań jeńców i dezerterów oraz związanej z tym masowej dekonspiracji bunkrów, oddziały UPA ginęły jeden po drugim. Na rozkaz dowództwa część partyzantów przebiła się do Galicji Wschodniej, część usiłowała – z miernym powodzeniem – przedostać się przez Czechosłowację do Austrii (Czesi skierowali przeciwko UPA 14 tys. ludzi); inna grupa przebiła się na Mazury, gdzie działała jeszcze przez jakiś czas. Większość poległa lub dostała się do niewoli. (Z 25 działających w Polsce w 1947 r. dowódców batalionów (kureni) i kompanii (sotni) 6 na pewno poległo w Polsce (Łastiwka, Kryłacz, Bajda, Szum, Duda, Bryl – podajemy pseudonimy, bo nazwiska nie zawsze są znane), a i przypuszczalnie Ren; 5 powróciło na Ukrainę, by tam kontynuować walkę (Bir, Chrin - w większości prac błędnie: Hryń), Stach, Tucza i przypuszczalnie Karmaluk); 3 dostało się do niewoli w Czechosłowacji (Burłaka, Brodacz, Kałynowycz); 5 udało się przedostać do strefy amerykańskiej (Hromenko, Berkut, Kruk, Pryrwa, Smarny); 1 dostał się do niewoli w Polsce (Wołodja); jednemu udało się zatrzeć ślady i powrócić w rodzinne strony (Zaliźniak (Żeleźniak), pochodzący ze Słowacji), wreszcie los czterech nie jest znany (Dawyd, Jar, Czaus, Łys) – prawdopodobnie polegli lub nie zostali rozpoznani).
Według oficjalnych danych podczas akcji „Wisła” zlikwidowano, tj. zabito lub ujęto (Swoją drogą jakże przejrzysta to sugestia, że jeńców ukraińskich, a zwłaszcza rannych niezwłocznie „likwidowano”) 1509 żołnierzy UPA przy stratach własnych 186 żołnierzy LWP i 333 – bezpieczeństwa. O wielkości strat ukraińskich ludności cywilnej i tym razem nie wiemy nic pewnego. Łączne straty ukraińskie w latach 1944-47 – z rąk formacji rządowych, podziemnych i band sięgają zapewne 10 tys. ludzi, w tym 2 tys. poległych i zmarłych z ran. Wojsko zdobyło ogółem 1031 sztuk broni, w tym 6 moździerzy i 11 cekaemów.
Akcja „Wisła” została zakończona 31 VII 1947 r. Mimo to walki, choć na coraz mniejszą skale, trwały w dalszym ciągu; najdłużej, bo do wiosny 1950 r. przetrwały w lasach włodawskich resztki oddziału Wołodji, już bez swojego dowódcy. 17 IX 1947 r. osaczony w swym bunkrze koło Monasteru (Roztocze) poległ Krajowy Prowidnyk OUN Jarosław Staruch Stiah. W listopadzie tego roku dowódca UPA w Polsce Myrosław Onyszkewycz Orest wyjechał do Wrocławia, gdzie w nastepnym roku został aresztowany. Wszystkich pojmanych, a także wydanych przez Czechów dowódców UPA, skazano następnie na śmierć, a tylko sądzony w 1960 r. Żeleźniak otrzymał karę dożywotniego więzienia (Iwan Szpontak Żeleźniak został wydany Polsce przez CSRS, której był obywatelem w 1959 r. Ułaskawiony w 1981 r. został deportowany do Czechosłowacji, gdzie zmarł wiosną 1989 r.). W sumie zapadło ok. 500 wyroków śmierci; ułaskawień dla Ukraińców praktycznie nie było.
W latach 1947-1954 trwała jeszcze walka wywiadów między siecią OUN a polskim i sowieckim kontrwywiadami, aż wreszcie dzięki działalności polskiego prowokatora o pseudonimie Stepan, który został wprowadzony do siatki OUN przypuszczalnie jeszcze w 1947 r., doszło do ostatecznej dekonspiracji organizacji OUN w Polsce. Dopiero w 1984 r. ujawniono, że ów Stepan, którego nazwisko pozostaje nieznane, był prowokatorem i że nie popełnił samobójstwa przy próbie aresztowania, lecz powrócił do pracy w „organach”.
W ramach akcji „Wisła” wysiedlono ok. 150 tys. Ukraińców, Ukraińców tym 95 tys. z województwa rzeszowskiego i 45 tys. z lubelskiego. Na opustoszałych terenach, głównie nizinnych, do końca 1947 r. osiedlono 13,5 tys. osadników polskich, w większości zdemobilizowanych żołnierzy. W górach, mimo stosowania przymusu administracyjnego, zasiedlenie szło źle, a po rychłym jego zaniechaniu południowo-wschodni skraj Polski zmienił się w „dzikie pola socjalizmu”. W tym samym czasie w woj. olsztyńskim Ukraińcy stanowili 15% ludności, a w niektórych powiatach – nawet powyżej 20%. Później, w miarę dalszego napływu Polaków odsetek Ukraińców spadł.
W 1950 r. nastąpiła korekta granicy polsko-sowieckiej: skrawek Nadbuża z Bełzem, Krystynopolem, Uhnowem i częścią Sokala, zamieszkany przez 14 tys. ludności przekazany został USRS, w zamian za co Polska otrzymała równy obszarem, lecz zamieszkały przez dwukrotnie większą liczbę ludności obszar Pogórza Bieszczadzkiego z Ustrzykami Dolnymi, Czarna i Lutowiskami. Terytoria te były przekazywane bez ludności, która podlegała wysiedleniu przez władze państwa przekazującego.
Warunki osiedlania się Ukraińców na ziemiach zachodniej i północnej Polski były bardzo trudne. Obowiązywała zasada, że w żadnej miejscowości nie mogli oni stanowić więcej niż 10% ludności oraz, że nigdzie nie może być więcej niż trzy rodziny z tej samej wsi. Zasada ta, podobnie jak inne restrykcje dotyczące miejsc osiedlania nie została zrealizowana, choć bowiem nie brakowało ziemi do objęcia, brak było zdatnych do zamieszkania, a wolnych budynków. Ukraińcy musieli więc zajmować zabudowania gospodarskie albo zburzone. W początkowym okresie przesiedleni nie mogli opuszczać miejsca swego zamieszkania (zesłania?) bez zezwolenia władz bezpieczeństwa. Dopiero w 1952 r. zezwolono na ograniczone nauczanie języka ukraińskiego w szkołach. W 1955 r. objęto nim 400 uczniów, a rok wcześniej na Suwalszczyźnie udało się stworzyć pierwszy ukraiński zespół folklorystyczny.
Sytuację Ukraińców pogarszał fakt, że na ogół sąsiadowali oni z przesiedleńcami z Kresów, w znacznej mierze z terenów objętych terrorem ukraińskim, których wrogi stosunek do Ukraińców był aż nadto zrozumiały. Jednakże mimo wszelkich trudności i przeszkód przesiedleni z biegiem lat odnaleźli się w nowych warunkach, a ci, którzy otrzymali gospodarstwa rolne, bo otrzymali je daleko nie wszyscy, zaczęli całkiem dobrze gospodarzyć. (Wszyscy indagowani w tej sprawie górale ukraińscy, którzy wrócili w ojczyste strony, zgodnie stwierdzają, że „na zachodzie” żyło im się i gospodarowało dostatniej.) Po złagodzeniu rygorów wielu Ukraińców, zwłaszcza młodzieży zaczęło wyjeżdżać do miast, głównie do Wrocławia, Olsztyna i Szczecina oraz do ośrodków przemysłowych.
Według nieoficjalnych danych MSW (W PRL nie prowadzono oficjalnych statystyk narodowościowych ani wyznaniowych) wyznaniowych 1956 roku było w Polsce 300 tys. Ukraińców. W 1953 r. część więzionych Ukraińców ułaskawiono, być może w związku z rocznicą Perejasławia. Na fali „odwilży” władze zezwoliły na utworzenie, a właściwie same utworzyły Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, od początku kierowane przez pracowników MSW, któremu zostało ono administracyjnie podporządkowane. I zjazd UTSK (16-18 VI 1956 r.) stał się mimo to dla Ukraińców wielkim wydarzeniem, uświadamiając zarazem – przynajmniej kręgom politycznym – istnienie w Polsce problemu ukraińskiego. Głównym tematem zjazdu było oczywiście żądanie prawa do powrotu. W tymże 1956 roku otwarto też ukraiński tygodnik Nasze Słowo oraz zezwolono na tworzenie szkół ukraińskich.
Otwarła się jednocześnie, acz ograniczona, możliwość powrotu w strony ojczyste. Zezwoliła na to uchwała KC PZPR z kwietnia 1957 r., kiedy ruch powrotów, szczególnie Łemków, mieszkańców Lubelszczyzny i rodzin mieszanych już trwał. Jednak już w październiku tego roku okólnik ministra rolnictwa zakazał oddawania powracającym gospodarstw z Państwowego Funduszu Ziemi. Powroty sabotowane były także przez władze terenowe, zdarzały się nawet wypadki zawracania ze stacji kolejowych przybyłych już rodzin (powracający Ukraińcy wieźli ze sobą inwentarz żywy i martwy, a na rodzinę przypadały nierzadko i dwa wagony towarowe). Mimo to, jak i mimo konieczności odkupywania własnych gospodarstw od państwa lub nowych właścicieli, w rodzinne strony powróciło do końca 1959 r. 25-30 tys. Ukraińców. Na tereny województwa rzeszowskiego wróciło 1089 rodzin na 17 tys. wysiedlonych i 9134, które zgłosiły chęć do powrotu; na Lubelszczyznę – 3788 na 10 tys. wysiedlonych i ok. 4 tys. zgłoszeń; tu ok. 2 tys. rodzin objęło swe dawne gospodarstwa, w rzeszowskim natomiast mało kto wracał nawet do tej same wsi. Poza powyższą, rejestrowaną repatriacją była też i nieoficjalna, trwająca do ostatnich lat. Podczas akcji repatriacyjnej odmówiono Ukraińcom prawa do otrzymania w miejscu osiedlenia gospodarstwa rolnego w zamian za pozostawione, z których zostali – bezprawnie zresztą – wywłaszczeni. Nigdy też nie otrzymali jakichkolwiek odszkodowań.
Przeciwna powrotom Ukraińców administracja polska szermowała podówczas argumentem, że wszystkie tereny zostały już zasiedlone, a więc nie ma możliwości powrotów. O nieprawdziwości tego dziś jeszcze może się przekonać każdy, kto odwiedzi tereny, zamieszkane dawniej przez Ukraińców (szczególnie w górach, ale nie tylko), gdzie wiele wsi nie odrodziło się po dzień dzisiejszy, a dziesiątki tysięcy hektarów pól i łąk porasta wtórny las.
Szkolnictwo ukraińskie osiągnęło swój szczytowy rozwój zaraz na początku swego istnienia. W roku szkolnym 1958/1959 istniało 9 ukraińskich szkół podstawowych, klasy ukraińskie w trzech liceach ogólnokształcących (ogólnokształcących tym w Przemyślu ukraiński internat) i jednym pedagogicznym (Likwidacja tego liceum w toku ogólnej reformy szkolnictwa, która zniosła kształcenie nauczycieli ze średnim wykształceniem, uniemożliwiła odbudowe ukraińskiej kadry nauczycielskie.) oraz 152 punkty nauczania języka ukraińskiego w szkołach podstawowych – w sumie ok. 3 tys. uczniów, co stanowiło w przybliżeniu 1% społeczności ukraińskiej w Polsce. Trzeba tu jednak uwzględnić fakt, że zorganizowanie szkolnictwa ukraińskiego utrudniało ogromne rozproszenie ludności oraz brak kadry nauczycielskiej, tym bardziej, że władze komunistyczne nie dopuszczały przedwojennych nauczycieli ukraińskich do pracy w oświacie. Nie są to też szkoły ukraińskie w przedwojennym rozumieniu ani nawet szkoły utrakwistyczne – są to szkoły polskie, w których dodatkowo naucza się języka ukraińskiego. Ukrainizacja innych przedmiotów choć dopuszczalna, wyjątkowo jedynie bywa realizowana.
W latach 1958-1962 w Studium Nauczycielskim w Szczecinie istniała filologia ukraińska, a w 1953 roku powołano katedrę tejże filologii na Uniwersytecie Warszawskim, przekształcona następnie w instytut. Jednak do roku 1981 obok tego instytutu dotrwały tylko dwie szkoły podstawowe, dwa licea (jedno czysto ukraińskie w Legnicy, drugie – jak równoległe klasy w szkole polskiej w Górowie Iławieckim) oraz zaledwie 28 punktów nauczania języka, z łącznie 600-700 uczniami, co wynosi zaledwie 0,2% społeczności ukraińskiej w Polsce, choć dzieci w wieku szkolnym stanowią w Polsce ok. 1/5 ludności. W latach osiemdziesiątych nastąpiła ponowna poprawa – w 9 szkołach podstawowych i w 3 liceach uczyło się w 1989 r. 1400 uczniów, a w kilkudziesięciu punktach nauczania języka – ok. 2000. W najtrudniejszej sytuacji są Ukraińcy zamieszkali w wielkich miastach, gdzie jedyną formą nauczania są „komplety” organizowane w świetlicach UTSK (Ukraińcy nie są tu wyjątkiem wśród mniejszości narodowych w Polsce).
Na upadek szkolnictwa ukraińskiego wpłynęła m.in. wroga postawa administracji terenowej, wywodzącej się nie tyle z tendencji polonizatorskich, ile z chęci maksymalnego ułatwienia sobie życia, a każde zjawisko nietypowe komplikuje życie urzędnikowi. Jeszcze w połowie lat osiemdziesiątych terenowe władze oświatowe przez kilka lat blokowały wprowadzenie nauczania do kilku szkół na Łemkowszczyźnie (woj. nowosądeckie), mimo spełnienia wszystkich wymogów formalnych. Inną przyczyną stała się atmosfera wrogości wobec Ukraińców zwłaszcza w mniejszych ośrodkach, podsycana przez – łagodnie rzecz nazywając – niewybredną propagandę. Powodowało to ukrywanie przez wielu Ukraińców swej przynależności narodowej, co wykluczało posyłanie dzieci na naukę języka ukraińskiego.
Poza UTSK władze nie dopuściły do powstania jakichkolwiek organizacji ukraińskich, a podporządkowana Towarzystwu spółdzielnia pracy „Ferroteks” została po kilku latach zlikwidowana. Działacze terenowi UTSK zorganizowali natomiast kilkadziesiąt zespołów ludowych i chórów, których w 1988 r. było ogółem 47. Z tych zespołów wymieńmy chór męski Żurawli („Żurawie”), który osiągnął światowy poziom, chór legnickiego liceum, Połonyna oraz ludowy zespół Łemkowyna, reprezentujący rzadko dziś spotykaną żywą kulturę ludową, a nie ustalony raz na zawsze muzealny „folklor”. Władze państwowe przez długi czas uniemożliwiały zespołom ukraińskim występy zagraniczne, szczególnie na Ukrainie. Nie udało się natomiast, mimo podejmowanych prób, zorganizować stałego teatru amatorskiego.
Oprócz Naszego Słowa UTSK przez trzydzieści lat wydawało kalendarze-almanachy, adresowane w zasadzie do ludności wiejskiej. Nakładem Towarzystwa ukazało się też kilkanaście tomików wierszy i opowiadań krajowych autorów ukraińskich, na ogół o bardzo szczupłej objętości. Była to bądź co bądź możliwość lektury w ojczystym języku, istotna wobec dużych, do niedawna, trudności ze sprowadzeniem wartościowej literatury z USRS. Władze sowieckie i idące z nimi ręka w rękę PRL-owskie starały się wszelkimi sposobami hamować kontakty polskich Ukraińców z Ukrainą. Na początku lat osiemdziesiątych ilość kół UTSK wynosiła 168, członków 6500 (nie więcej, niż 2% społeczności ukraińskiej). Większość kół mieściła się na ziemiach zachodnich i północnych, zaś w Bieszczadach, gdzie mieszka znaczna liczba Ukraińców, pierwsze koło powstało dopiero w roku 1984.
Kościół greckokatolicki uległ w Polsce likwidacji przy okazji wysiedleń bez osobnej decyzji ani prób egzekwowania uchwał pseudosynodu lwowskiego. Majątek tego kościoła został przejęty przez państwo i dopiero po latach część świątyń powróciła do kultu bądź prawosławnego (Dodajmy, że wg dość nieprecyzyjnych obliczeń z ok. 300 cerkwi greckokatolickich w nowych granicach Polski od początku II wojny światowej do 1956 r. zniszczonych zostało ok. 150, lwia część już po zakończeniu walk z UPA. Wiele zostało też zniszczonych w następnych dziesięcioleciach. Z ocalałych prawie 90 wymaga niezwłocznych robót remontowych. Część z nich jest, lub przez długie lata była użytkowana przez instytucje świeckie i wykorzystywana np. jako magazyny, część zaś opuszczona, nieuchronnie niszczeje. Pewne, choć znacznie mniejsze straty, poniósł w tym okresie także Kościół prawosławny. Zbrodnicze podpalenie latem 1990 r. cerkwi w Grabarce, jednego z najważniejszych ośrodków kultu prawosławnego w Polsce ponownie zwróciło uwagę polskiej opinii publicznej na zagrożenie dóbr kultury Kościoła Wschodniego w Polsce i wpłynęła na intensyfikację kroków zaradczych, wciąż jednak pozostających w tyle za potrzebami.). Po 1956 r. Kościół ten działał półlegalnie i był przez władze tolerowany, choć napotykał na jeszcze większe przeszkody niż rzymskokatolicki. Ordynariuszem dla grekokatolików w Polsce był od 1956 r. Prymas Polski. Niestety, znaczna część ordynariuszy i kapłanów rzymskokatolickich nie wykazywała zrozumienia dla potrzeb grekokatolików, nie zezwalając na odprawianie w swych świątyniach nabożeństw w obrządku wschodnim. Wykorzystał to Kościół prawosławny, który ze względu na swoją lojalną postawę wobec władz, korzystał z poparcia administracji państwowej. W wyniku prowadzonej przez ten Kościół akcji antyunijnej wielu grekokatolików przyjęło prawosławie, a działalność ta nasiliła się w latach osiemdziesiątych, po powstaniu prawosławnego biskupstwa przemysko-nowosądeckiego. Z przykrością trzeba dodać, że „walka o dusze” szczególnie na terenie Beskidu Niskiego (Łemkowszczyzny) powoduje pożałowania godne konflikty między katolikami a prawosławnymi jak i między grekokatolikami a rzymskimi katolikami, przy czym żadna ze stron nie jest bez winy. Sytuacja grekokatolików zaczęła się poprawiać w połowie lat osiemdziesiątych, kiedy zyskali oni ostatecznie status „wyznania tolerowanego”, a następnie konsekwentna postawa Stolicy Apostolskiej doprowadziła do pełnego uznania Ukraińskiego Kościoła Katolickiego przez państwo.
W latach 1980/1981 w UTSK nie doszło do odnowy, mimo że działacze terenowi przeciwstawiali się nieudolnemu i skorumpowanemu kierownictwu. Miało to przynajmniej ten pozytywny skutek, że stan wojenny nie przyniósł poważniejszych represji przeciw środowiskom ukraińskim; internowano wprawdzie co najmniej 12 Ukraińców, przeważnie jednak za działalność nie związana z ich przynależnością narodową. Podczas odnowy Ukraińcy zgłaszali szereg petycji do władz państwowych, powołany też został ukraiński związek studentów (obok białoruskiego i litewskiego), odmówiono mu jednak rejestracji. litewskiego Bieszczadach miejscowi Ukraińcy wykazali duże zaangażowanie w działania „Solidarności” RI, jednak mimo sugestii ze strony Polaków ni zdobyli się oni na wysunięcie postulatu wprowadzenia nauki języka ukraińskiego. Z drugiej strony NSZZ „Solidarność”, chociaż w swych deklaracjach popierał aspiracje mniejszości narodowych, nieraz w dość niezręczny sposób (Uchwała I Zjazdu Delegatów w sprawie mniejszości narodowych nie dość, że wymieniała Ukraińców i Łemków obok siebie, jako dwa równorzędne narody, to jeszcze zawierała passus o prawach „Polaków bez względu na ich przynależność narodową lub pochodzenie”, w gruncie rzeczy – acz niezamierzenie – obraźliwy dla obywateli polskich innej narodowości.), nic konkretnego dla nich, a przynajmniej dla Ukraińców nie zdołał uczynić. W Przemyślu, gdzie powstał projekt przekazania grekokatolikom jednej z opuszczonych cerkwi, napotkał on na sprzeciw w samych organach związku, a dłuższe dyskusje nie pozwoliły doprowadzić tej sprawy do końca przed stanem wojennym.
Lata osiemdziesiąte przyniosły odrodzenie narodowe Ukraińców w Polsce. Ożywił się ukraiński ruch studencki oraz laikat greckokatolicki, wielkiego znaczenia nabrały też nowe imprezy: „Łemkowskie Watry” oraz młodzieżowe rajdy turystyczne „Karpaty”. Niekorzystnym czynnikiem stała się natomiast wzmożona emigracja młodych Ukraińców, związana z tym, że wielu z nich mieszkając w Polsce uważało się w istocie za emigrantów. W tym okresie wystąpiły nieoczekiwanie dwie komplikacje na dwu kresach ukraińskiego obszaru etnograficznego w Polsce. Pierwszą było ożywienie separatyzmu łemkowskiego, który przybrał teraz formę łemkowskiego ruchu narodowego. Jego wpływy obejmują nieznaczną tylko część Łemków, których żyje dziś w Polsce ok. 60 tys., jest on natomiast bardzo głośny i zyskuje dość szeroki oddźwięk w polskiej prasie. I choć wydaje się, że szczyt powodzenia orientacja ta ma już za sobą, można przypuszczać, że jeszcze dość długo będzie istotnym elementem życia ukraińskiej wspólnoty narodowej w Polsce.
Zupełnie inny był przebieg wydarzeń na północnym (zabużańskim) Podlasiu, jedynym terytorium etnograficznie ukraińskim, którego nie dotknęły wysiedlenia. Zamieszkuje tam ok. 100 tys. ludzi mówiących dialektem ukraińskim i do niedawna nie mających wyrobionej świadomości narodowej. Są to tereny niemal czysto ruskie – w gminach Czeremcha, Czyże, Dubicze Cerkiewne i Kleszczele Polacy stanowią znikomy odsetek mieszkańców i są na ogół niedawnymi przybyszami (Poza Podlasiem jedynie w bardzo nielicznych miejscowościach Ukraińcy stanowią wyłączną lub niemal wyłączną ludność – wśród nich jest podprzemyski Kalników i łemkowskie Bartne), a w kilku dalszych gminach Polacy stanowią mniejszość. Przed ostatnią wojną kształtowała się tu, choć bardzo powoli, ukraińska swiadomość narodowa, później jednak proces ten został zahamowany. W latach czterdziestych większość tutejszej ludności zadeklarowała narodowość białoruską, głównie po to, by uniknąć represji i wysiedleń. Także w następnych dziesięcioleciach trzymano się tego określenia, a działające w latach sześćdziesiątych w niektórych miejscowościach koła UTSK zostały zlikwidowane administracyjnie. Bielsk Podlaski i Hajnówka stały się głównymi ośrodkami białoruskimi w Polsce, a do szkół mniejszościowych na tym terenie wprowadzono nauczanie białoruskiego, co spowodowało wycofanie z nich dzieci: literacki język białoruski był na wsi podlaskiej odbierany jako obcy – i takim był w istocie. Ta białorutenizacja Podlasia wiązała się z tym, że w białostockiej biurokracji partyjno-administracyjnej było przez dziesięciolecia bardzo wielu Białorusinów. Jednakże trend ten odwrócił się nieoczekiwanie w połowie lat osiemdziesiątych dzięki działaniom grupy wykształconej młodzieży. Nastąpiło tu odrodzenie ukraińskiej świadomości narodowej, owocujące zarówno rozwojem sieci UTSK (koła w Kleszczelach, Bielsku Podlaskim i Czeremsze), a następnie powstaniem odrębnej organizacji: Związku Ukraińców Podlasia, jak i inicjatywami niezależnymi, łącznie z prywatnym skansenem.
Lata osiemdziesiąte przyniosły wzrost zainteresowania Polaków problematyką ukraińską i nawiązanie w kraju dialogu polsko-ukraińskiego, toczącego się głównie pod auspicjami Kościoła. Milowymi krokami na tej drodze stały się: opublikowanie eseju Kazimierza Podlaskiego (Bohdana Skaradzińskiego) Białorusini, Litwini, Ukraińcy – nasi wrogowie czy bracia? (1984 r.), wspólne nabożeństwo katolików obu obrządków w Podkowie Leśnej, podczas którego po raz pierwszy publicznie sformułowano deklarację wzajemnego przebaczenia i wzajemną prośbę o przebaczenie win przeszłości (1984 r.), spotkanie Prymasa Polski z kardynałem Lubacziwśkim, głową UKK (1987 r.), wreszcie zorganizowane przez oo. jezuitów w Łodzi sympozjum „Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Polacy – przesłanki pojednania”, podczas którego padło wiele szczególnie ważkich słów (1987 r.).
Nie należy jednak lekceważyć tego faktu, że obok głównego nurtu myślenia i pisania o sprawach ukraińskich, zasadniczo przychylnego dziś dla Ukraińców, istnieje też nurt zdecydowanie wrogi tak Ukraińcom w Polsce, jak ukraińskiemu ruchowi narodowemu, nurt kontynuujący myśl Narodowej Demokracji. Wprawdzie wydaje się on słaby, trudno jednak orzec, w jakiej mierze jego tezy zapadają w świadomość „szarego człowieka” przez czterdzieści lat karmionego mitem Łun w Bieszczadach i podobnymi antyukraińskimi stereotypami. Dość liczny udział bardzo młodych ludzi w skrajnych ugrupowaniach neoendeckich budzi w każdym razie niepokój.
W lutym 1990 r. nadzwyczajny zjazd UTSK rozwiązał tę organizację, której centrala przez dziesięciolecia była przybudówką MSW. Trzeba jednak powiedzieć, że terenowe koła Towarzystwa przez dziesięciolecia skupiały ludzi bynajmniej nieidentyfikujących się z komunizmem, którym organizacja umożliwiała legalną pracę nad ocaleniem i ugruntowaniem ukraińskiej świadomości narodowej w Polsce. Wielkim świętem ich wszystkich był sopocki festiwal kultury ukraińskiej w 1989 r., kiedy to mimo sprzeciwu organizatorów (kierownictwa UTSK) na estradzie pojawiły się ukraińskie flagi, odśpiewano ukraiński hymn narodowy, a do zgromadzonych przemawiali poseł Mokry i jeden z czołowych dysydentów lwowskich, Bohdan Horyń. Rozwiązanie UTSK było jednak zabiegiem formalnym – w istocie zostało ono przekształcone w nową organizację, Związek Ukraińców w Polsce (OUP), a przekształcenie to okazało się zabiegiem dość powierzchownym i licząca 7,5 tys. członków (w tym w stronach rodzinnych 1,2 tys.) organizacja pozostała przy dawnych metodach i stylu pracy i nie zdołała zyskać nowego rozmachu. Wkrótce też zaczęły powstawać inne stowarzyszenia ukraińskie: Narodnyj Dim (Dom Ludowy) w pewnej mierze opozycyjny wobec OUP, związki ukraińskich lekarzy, prawników itd., Płast, Związek Ukraińców Podlasia i inne. Większość z nich była dziełem młodego pokolenia, zrzucającego brzemię lęku przed publicznym wyjawieniem swej narodowości. Jedną z najważniejszych inicjatyw tych środowisk było wydawanie w latach 1986-1991 społeczno-kulturalnego kwartalnika Zustriczi (Spotkania), ukazującym się częściowo w języku polskim.
W wyborach 1989 r. Komitet Obywatelski wysunął kandydaturę Włodzimierza Mokrego, związanego z „Solidarnością” od 1981 r. Przeszedł on w okręgu Choszczno większością głównie polskich głosów i stał się pierwszym po wojnie posłem – reprezentantem mniejszości narodowych. UTSK wystawiło w tych wyborach kandydatów STUK Przemyśli, Lublinie, Bielsku Podlaskim, uzyskali oni jednak nieznaczną liczbę głosów. W dwa lata później organizacje ukraińskie wraz z litewskimi, czeskimi i słowackimi (lecz bez białoruskich, które wolały koalicję z Niemcami) stworzyły Wyborczy Blok Mniejszości i po ożywionej kampanii wyborczej w całym kraju zebrały 30 tys. głosów, znacznie mniej, niż ich potencjalny elektorat. Nie pozwoliło to na wprowadzenie posła z listy krajowej, natomiast o krok od zdobycia mandatu był ukraiński kandydat w olsztyńskim: na przeszkodzie stanął jedynie sojusz wyborczy, jaki Blok Mniejszości zawarł w tym okręgu z liberałami.
W 1989 r. uregulowano status Kościoła greckokatolickiego w Polsce. Iwan Martyniak, jeden z dwu wikariuszy Prymasa Polski dla grekokatolików został jego biskupem pomocniczym, a w roku następnym odnowiono greckokatolicka diecezję przemyską, obejmującą odtąd terytorium całej Polski i liczącą wówczas ok. 100 placówek duszpasterskich i zaledwie 80 kapłanów. Diecezja ta została podporządkowana Prymasowi Polski, choć grekokatolicy oczekiwali, że powróci ona do struktury Ukraińskiego Kościoła Katolickiego (Nie jest to jednak rozwiązanie szczególne, lecz typowe: diecezje greckokatolickie w Słowacji i na Węgrzech podlegają prymasom tych krajów.). Zaraz potem w lutym 1991 r. wybuchł konflikt w Przemyślu, gdzie niezbyt liczne, lecz hałaśliwe i chyba pewne liczącego się, choć zakulisowego poparcia środowiska starały się nie dopuścić do przekazania nowemu biskupowi dawnej katedry greckokatolickiej (Był to pierwotnie kościół karmelitański, po kasacie klasztoru przekazany przez cesarza Józefa II grekokatolikom, w związku z czym zrezygnowali oni z rozpoczętej już budowy w innym miejscu. Po usunięciu grekokatolików kościół objęli, zresztą bez zgody ówczesnych władz, karmelici wygnani ze Lwowa). Konflikt ten, obfitujący w gorszące epizody rozwiązał ostatecznie Ojciec Święty, który podczas czerwcowego pobytu w Przemyślu podniósł kościół garnizonowy, który gościł grekokatolików od połowy lat pięćdziesiątych, do rangi katedry ich obrządku.
W dniach 4-5 maja 1990 r. odbyło się w Jabłonnie spotkanie demokratycznych parlamentarzystów Polski i Ukrainy, które – przynajmniej w gronie obecnych – pozwoliło rozwiać wiele mitów i obaw wielu stron. A choć spektrum polityczne było po obu stronach znacznie zawężone, wydarzenie to miało ogromną wagę polityczną, inicjując międzypaństwowe kontakty polsko-ukraińskie, a zarazem – stymulując nowe podejście do trudnych problemów historii, które obie strony musiały podjąć. Zgodnie z ustaleniami z Jabłonny, obie strony miały doprowadzić do potępienia przez parlamenty swych krajów zbrodni z lat czterdziestych. W sierpniu 1990 r. Senat RP oficjalnie potępił akcję „Wisła” (Podobne jej potępienie przez Sejm, które miałoby znaczenie prawne, a nie tylko moralne, nie zostało uchwalone do końca 1992 r.), zaś w październiku tegoż roku Rada Najwyższa Ukrainy „odpowiedziała” na ten akt własną uchwałą. Niestety, mówiła ona jedynie o ubolewaniu z powodu strat polskich i potępiała zbrodnie… stalinizmu. I choć była to uchwała jedynie komunistycznego pseudoparlamentu, nieproporcjonalność obu uchwał była dla Polaków (ściślej – dla tych Polaków, którzy o kijowskiej uchwale w ogóle się dowiedzieli) bolesna, tym bardziej, że wkrótce na Ukrainie zaczęła narastać fala bezkrytycznej apoteozy UPA (Jedynie nieliczne spośród autorytetów moralnych mają odwagę przyznać, że UPA ma na sumieniu zbrodnie wojenne. Są to głównie działacze emigracyjni.).
Liczba Ukraińców wynosi obecnie 300-400 tys. (szacunki wahają się od 250 do 500 tys.). (Raport opracowany przez UTSK w 1989 r. stwierdzał, że Ukraińcy stanowią 1-2% ludności PRL, zatem od 360 do 720 tys. Tak wielki rozrzut zdumiewa brakiem rozeznania w rzeczywistej sytuacji, bez względu na to, która liczba jest prawdziwa.) W większości mieszkają oni na wsi i w małych miasteczkach Polski zachodniej i północnej, zaś najmłodsze pokolenie coraz liczniej migruje do wielkich miast. W rodzinne strony powróciła stosunkowo niewielka liczba Ukraińców, której oszacowanie nie jest możliwe. Wiadomo jednak, że w Przemyślu mieszka ok. 3-5 tys. Ukraińców, a na Łemkowszczyźnie – 10 tys. Liczba Ukraińców rośnie powoli – przyrost naturalny, nie różniący się od średniej krajowej „równoważony” jest przez polonizację oraz emigrację. W ciągu minionego czterdziestolecia wśród wspólnoty ukraińskiej w Polsce (także wśród inteligencji) wytworzyła się mentalność getta, zamknięcie na obcych i lęk przed ujawnieniem swej narodowości – cechy, sprzyjające nb. polonizacji. Dopiero młode i najmłodsze pokolenie otwiera się na porozumienie z Polakami, widząc w nim istotny element własnego odrodzenia narodowego.
|
Na tę chwilę brak jest w bazie video do danego artykułu.
|
do góry ↑
|
Fotografie
|
„Kliknij” na miniaturke by zobaczyc zdjęcia w galerii.
|
Na tę chwilę brak jest w bazie zdjęć powiązanych z niniejszym artykułem.
|
Na tę chwilę brak jest w bazie plików powiązanych z niniejszym artykułem.
|
|
|